W ostatnią środę po raz pierwszy byłem (wraz za świeckim katechistą) odwiedzić chorych i udzielić Komunii św. na wioskach w okolicy Mtubatuba. No i można powiedzieć, że tam jest prawdziwa bieda (o której nawet nie wypada pisać) – zabudowania głównie z drewna i gliny, bez dróg dojazdowych (dosłownie, jak jest łąka to można jakoś autem 4x4 dojechać, a jak nie to pieszo), no i oczywiście bez wody i prądu. W Polsce może tak było parę wieków temu.
Inną praktyką była dzisiejsza PIERWSZA MSZA ŚW. W ZULU w wiosce Kwa-Msane (lub lokation, nie wiem, co to jest). Ja i ludzie przeżyli. Nie było ze mną innego księdza, ale mam nadzieję, że ważna była ta Eucharystia. Tak więc powoli zaczyna robić się ciekawie, mniej nudno.
A czytając Ewangelię o „byciu światłem dla innych” to mi się przypomniało pewne zdarzenie sprzed paru tygodni. Wraz z lokalnym księdzem byliśmy na wiosce udzielić ślubu. Potem zaproszono nas na poczęstunek. Wcześniej jednak - tradycyjne przemowy wielu gości, więc po krótkotrwałym oczekiwaniu poprosiliśmy o swoje porcje i siedząc na schodach przed wejściem, już po południu jedliśmy (wyjątkowo) swój pierwszy posiłek. I tu się robi ciekawie; bo siedząc, jedząc i rozmawiając po angielsku nagle kolega zaczyna mówić w zulu. Okazało się, że obok nas były dzieciaki, które skądś się znalazły tam nagle, a pewnie były głodne bardziej niż my. Kolega oddał swój obiad maluchom, a ja… już nie miałem co oddać. Tak więc nie udało mi się być owym światłem. Ale Wam życzę, aby Wasze światło (Życie) świeciło dla innych (dostrzegało innych).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz